W sumie powiem szczerze ze opuszczenie PSF bylo jeszcze trudniejsze niz sobie tego wyobrazalem - wystraczy powiedziec ze w czasie krotkiej mowy pozegnalnej nogi trzesly mi sie tak ze nie moglem tego opanowac - ale koniec koncow wiedzialem ze to juz czas na opuszczenie Pisco i po wieeeeeeeeelu pozegnaniach zabralem sie z Hyewon i Rebecca do Limy. 4 godzinna podroz autobusem po takiej przerwie byla dosc dziwnym doswiadczeniem ale po paru 9 godzinnych nocnych kursach znowu bede sie czul w autobusie jak w domu.
Jedna z rzeczy ktora sprawila ze chcialem byc w Limie jak najszybciej byl moj aparat. Dla tych co sledza facebook'a wiedza juz co sie stalo bo bylem ostatnio - nadal jestem - dosc monotematyczny. A wiec 2 tygodnie temu w wyniku ciagu glupich zbiegow okolicznosci ktore dalej doprowadzaja mnie do szalu jak o nich pomysle moj aparat - cos co zawsze powtarzalem jest dla mnie oprocz paszportu, karty bankomatowej i dysku ze zdjeciami najwazniejsza rzecza ktora mam ze soba! - a dosklaniej jego wyswietlacz zostal calkowicie zniszcozny. Aparat dziala ale jednak bez wyswietlacza jak bez reki - ani swiatla, ani focusa, ani jakikochwiek ustawien nie da sie zmienic nie wspominajac juz nawet o takich rzeczach jak sprawdzenie stanu baterii - wiec wyobrazcie sobie moje zalamanie nerwowe. Na szczescie chwilowe bo kolega jechal do Limy nasteponego dnia i zabral aparat ze soba do naprawy. Wiec ja jechalem go odebrac pelen nadzieji - no i co.... dupa zbita. W sumie najpierw gosciu u ktorego moj znajomy zostawil aparat powiedzial ze nie ma tych wyswietlaczy w Limie, pozniej centrum serwisowe powiedzialo ze moga to naprawic a i owszem.... ALE za 2 miesiace! no i nastepnie jeszcze jeden gosciu z Polvos Azules - taka hybryda miedzy Zielinskiego a Swiebodzkim na ktorym nie ukrywam sprzadaje sie tez rzeczy skradzione innym turystom (wiem, nie jestem z siebie dumny) - podsycal moja nadzieje by zabic ja juz ostatecznie. Wiec w sumie aparat to moj najwiekszy problem teraz ale stwierdzilem ze moze jakos sie naucze cierpliwosci i postanowilem podrozowac z zepsutym biedakiem. Jak nerwowo nie wytrzymam - a na prawde mi ciezko bo jak tylko patrze na wyswietlacz to nic tylko chce mi sie wcielac w postac z greckiem tragedii i pytac sil rzadzacych tym swiatem DLACZEGO!? DLAAAAACZEGO!? - to trzeba bedzie kupic nowy ale pozyjemy zobaczymy. Ogolnie ta podroz jest dla mnie szkola charakteru i teraz po prostu mam dotychczas najtrudniejszy test do zdania;)
Dobrze ze w Limie nie ma az tak wiele do sfotografowania. Jednak nie znaczy to ze miasto nie robi dobrego wrazenia - BA! - wrecz przeciwnie bo z wszytskich wiekszych miast jakie odwiedzilem w Ameryce Poludniowej zrobila na mnie najlepsze wrazenie. Szczegolnie po Pisco ktore jakby zatrzymalo sie w epoce kamienia lupanego! Szczegolnie gdy wjezdza sie do Miraflores - biznesowej i turystycznej dzielnicy Limy - to czlwoiek czuje sie jakby przybyl na inna planete! Moi celem do ktorego zaprzeglem Hyewon i Rebecce bylo znalezienie Pizzy Hut - po psotu nie moglem doczekac sie zeby zjesc cos co znam. Juz od dluzszego czasu nie trawilem jedzenia w Pisco i wrecz snilem o jakims McDonaldzie albo wlasnie Pizzy Hut. Wiem ze to moze wydawac sie smutne ale kazdy czasem potrzebuje czegos co sie zna i jak nie ma pierogow pod reka trzeba sie zadolic globalistyczna papka - papka ktora chyba nigdy nie smakowala lepiej :D
Jednak bylo tez w Limie cos co mnie bardzo irytowala - komunikacja miejska. Od razu czuc ze to ponad 8 milionowe miasto bo zeby dostac sie jednej czesci do drugiej potrzeba przynajmniej godziny - jak sie jest szczesciarzem i nie ma godzin szczytu. Taxi drogie - znaczy nie jak we Wrocku ale jak na Ameryke Poludniowa to serce mi sie krajalo jak musialem placic rownawartosc 12 zlotych! Ja przez ciagle jezdzenie za aparatem zmarnowalem a autobusach pare dobre godzin nawet okolo 10 przez 2 dni! Wiec moze dlatego tez pisze ze malo bylo do zobaczenia bo nie mialem na to czasu. Ale plaza del Armas, katedra, park fonatnn )co s w stylu naszej pergolii ktorej jeszcez nie widzialem, ale fontann jest parenascie, oczywiscie mniejszych ale nadal rozbiacych fajne wrazenie... w ogole slyszalem ze juz sie okazalo ze z PErgola cos nie tak ... ZENADA!) i odwiedziny w ogromnych katakumbach Klasztoru Swietego Franciszka zaliczone i wszytsko sie podobalo. Jeszcez lapiej ze mialem pare osob do odwiedzenia wiec nawet pomijajac Hyewon i Rebecce nie bylem sam - i dobrze bo uwierzcie po 6 tygodniowym pobycie z 60 ludzi wokol ktorych na prawde sie lubi ciezko sie przerzucic sie na samotne podrozowanie (juz nie wspominajac o tym ze znowu jest sie w fazie ciaglego planowania a to koszty, a to czas, autobusy, hostele... uwierzcie ze jest to bardziej meczace niz niektorzy moga przypuszczac - ale spokojnie nie narzekam, tylko opisuje rzeczywistosc;)). Przyjala mnie Carolina ktora poznalem jeszcez w Kolumbii bo tez byla tam na praktyce a poza tym pare ludzi z Couchsurfing wiec bylo sympatycznie.
Tak wiec w piatek jak sie dowiedzialem ze aparat jest niemozliwy do naprawienia - nie ukrywam ze troche mnie to dobilo do dnia bo tez nie jest tak ze ja tu ciagle hiper szczesliwy chodze - postanowilem ruszac dalej i choc na poczatku zalowalem to pozniej cieszylem sie ze zafundowalem sobie troche luksusu w postaci autobusu typu cama do Huaraz - a wiec wracam na wysokosci! Troche sie obawiam bo roznica poziomow jedyne 3090 metrow;)