Do Arequipy dotarlem poirytowany - chyba juz powoli mam dosc tych wielogodzinnych podrozy autobusowych. W pewien sposob sam jestem sobie winny bo w duchu juz wyprobowanej metody wybralem trase z trzema przesiadkami zeby dojechac do Arequipy o brzasku i uniknac placenia za hostel. W sumie do momentu dotarcia do Puno wszystko bylo ok, bo droga biegla wdluz jeziora Titicaca ktore po prostu uwielbiam i nawet zalapalem sie na piekny zachod slonca gdy przekraczalem granice boliwijsko-peruwianska. Ale to wlasnie w Puno zaczely sie problemy bo po tym jak usadowilem sie w autobusie i zaczalem gawedzic sobie z Hiszpanka siedzaca obok mnie - jak zawsze kaleczac hiszpanski niemilosiernie - okazalo sie ze autobus sie zepsul... wiec w sumie na 2 razy gdy w Peru mialem jechac gdzie autobusem - 2 razy autobus sie zepsul. W tym przypadku przynajmniej ok ze stalo sie to na terminalu wiec dosc szybko - czytajcie poltora godziny - podstawili drugi autobus i sie przesiedlismy. I tu zaczla sie dramat bo autobus byl malutki i jeszcez za mna siadla duzych rozmiarow Peruiwanka - typowo indianska budowa, czyli byla duza, ale to naprawde jest cecha wspolna peruwianskich kobiet z indianskimi korzeniami - z dzieckiem na rekach i stwierdzila ze nie moge sobie rozlozyc siedzenia bo ona tu miejsca nie ma, wiec chociaz przeklinalem ja pod nosem cala podroz to siedzialem prawie zgiety i oczywscie nawet oka nie zmruzylem. Na domiar zlegho zepsula mi sie MP3 wiec siedzialem tak przez 7 godzin i coraz bardziej sie dolowalem - w sumie skupilem sie na wszystkich negatywach zwiazanych z podrozowaniem i na prawde po pewnym czasie miaem koszmarny nastroj - no ale to chyba dla rownowagi po tych paru tygodniach ciaglej euforii.
Jak wiec widzicie nie mialem najlepszgo humoru gdy dotarlem do Arequipy do tego wszystkiego byla dopiero 5.30 wiec nie sumiechalo mi sie brac taksowek bo takie ranne wyady na miasto roznie sie koncza wiec spedzilem ta godzine w podrzednej dwarcowej kawiarence saczas herbate z lisci koki wierzac ze jakos poreperuje moj nastroj. Po jakis czasie siedzialem juz jednak w taksowce jadac do centrum i juz w czasie drogi zauwazylem ze miasto prezentuje sie clakiem calkiem. Pozniej gdy taksowkarz zostawil mnie przed hostelem ktory wedlug LP mial kosztowac 15 soli a kosztowal 35 (nie ma to jak bycie na biezaco;)) mialem okazje pospacerowac po okolicy Plaza del Armas w poszukiwaniu innego miejsca do spania i jeszcze bardziej przekonac sie ze miasto jest piekne. Pozniej ta opinia ewoluowala do 'jedno z najpiekniejszych w Ameryce Poludniowej' - swoje piekno zawdziecza bialemu marmurowi pochodzenia wulkanicznego ktory byl uzyty do budowy ogromnej wiekszosci budynkow znajdujacych sie wokol centrum.
Cale szcescie takze hostel ktory znalazlem okazal sie bardzo fajny wiec powoli zaczalem odzyskiwac radosc podrozowania. W hostelu poznalem pare fajnych ludzi co ponownie jakos podnioslo mnie na duchu. Do tego okazala sie ze ludzie prowadzacy hostel sa bardzo sympatyczni i zaoferowali mi herbate z liscmi koki jako prezent powitalny (oczywscie zawsze to robia ale i tak mnie to ucieszylo;)) i juz bylem gotowy do zwiedzania. Na pierwszyu ogien poszedl Klasztor Swietej Katarzyny. Szczezre mowiac dosc duzo sobie licza za wstep bo az 30 soli ale miesjce jest o tyle specyficzne ze przemienia kazdego w artystycznego fotografa bo jest niezwyle malownicze - waskie uliczki, kolorowe mury, drzewa i kwiaty oraz pokoje w ktorych dawniej mieszkaly zakonnice tworza niesamowity klimat. W sumie spedzilem tam bite 2 godziny latajac od zakamarka do zakamarka robiac kolejne zdjecia.
Z innych atrakcji Arequipy warte zobaczenia jest Muzeum Saktuarium w ktorym to mozna zobaczyc Lodowa Ksiezniczke. Jest to cialo dziewczynki ktora wieki temu zostala poswiecona Bogom na szczycie pobliskiego wulkanu El Misti. W sumie na terytorium calego imprium inkaskiego znaleziopno setki miejsc jak to - wokol samej Arequipy parenascie z uwagi na fakt wielu 5 tysiecznikow badacych w jej okolicy a jednoczesnie bedacych miejscem gdzie ludzie byli blizej bogow - dlatego tez w czasie inkow tylko nieliczni mogli sie na nie wspinac. Niektorzy moga powiedziec ze jest to okrutna tradycja, jednak teraz dzieki wlasnie wizycie w tym muzeum (w Salcie jest podobne z lepiej zachowanymi zwlokami i to az trzema jednak nie wszystko tam zrozumialem poniewaz nie bylo angielskiego przewodnika a w Arequipie a i owszem) patrze na to troche inaczej poniewaz dla tych ludzi nie byla to ofiara a wyslanie swoich dzieci - glownie dzieczyn choc zdarzaly sie poswiecenia chlopcow - by obcowaly z samymi bogami wiec cos niezwyklego co z takiego puntu widzenia jest ogromnym zaszczytem. W kazdym badz razie ciezko opisac tu wszytsko ale zdecydowanie polecam wizyte w tym muzeum!
Ostatnim bardzo pozytywnym aspektem mojej wizyty w Arequipie bylo kolejnecouchsurfing meeting na ktorym poznalem grupe szalonych Amerykanow robiacych Gringo Trail w ekspresowym tempie 7 dni. Nawet ze nastepnego dnia mialem byc gotowy o 3 na odebranie przez busa by pojechac na trek do Kanionu Colca to i tak troche z nimi pobalowalem bo stwierdzilem ze musze sobie odbic ta koszmarna podroz z La Paz i nawet ze natepnego dnia bylem nieprzytomny to nie zaluje tego wcale a wcale:)