Na poczatku planowalismy zostac dluzej w Cochabamba ale skonczylo sie na parogodzinnym postoju przed wyruszeniem do Sucre bo okazalo sie ze niewiele jest tam do zobaczenia. To co musielismy odwiedzic ze wzgledu na uzaleznienie Katrien i Daniela od kupowania pamietek i prezentow dla swoich znajomych - wybaczcie to uzelaznienie mnie ominelo;) ale tez jesczez za duzo drogi przede mna by znapychac plecak roznymi kolorowymi drobiazgami - to byl jeden z najwiekszych marketow Boliwii - taki rozmiarowo swiebodzki tylko ze dzialjacy codziennie. Tak oni sie obkupili i w sumie ja nawet zaczalem zalowac ze to dopiero poczatek mojej podrozy i nie ma sensu niczego kupowac bo rzeczy byly ladne i tanie, ale domyslam sie ze niektorych co to czytaja moze to bolec bardziej niz mnie;)
Poza tym swiat jeszcez raz pokazal jak maly potrafi byc. Po pierwsze spotkalismy Basa ktorego ja spotkalem juz w Puno a z ktorym pozniej Judith i Katrien spedizly dzien w La Paz ale to bylo raczej spodziewane bo bylismy w stalym kontakcie internetowym. Jednak to co bylo najweksza niespodzianka to spotkanie z Josephine. Kontaktowalem sie z nia wczesniej ale napisala ze ma pierwsza zmiane w szpitalu tego dnia i raczej nie bedzie miala czasu a tu nagle w restauracj w ktorej siedzielismy cala gromada wchodzi Josephine i rozglada sie by kupic jakis deser. Po prostu przypadkiem weszla sie rozgladnac. Do tego okazalo sie ze Bas poznal ja na Isle de la Sol wiec ogolnie jeden wielki zbieg okolicznosci! Pogadalismy wszyscy i czas zlecial tak szybko ze ani sie ogladnelismy musielismy konczyc i wracac na terminal po nasze bagaze i wyruszac w dalsza droge!