Geoblog.pl    sparrow    Podróże    Voyage to the New World!    zawsze cos! *
Zwiń mapę
2009
10
sie

zawsze cos! *

 
Boliwia
Boliwia, Santa Cruz de la Sierra
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7207 km
 
Zacznijmy od tego ze w Chaco w czasie lipca i sierpnia nie pada. A wiem to stad ze w moim hotelu byly tablice z liczba opadow na ostatnie 9 lat i rzucilem na nie okiem ... ba! bylo to jedno z ciekawszych zajec ktore mozna bylo znalezc w Filadelfii. Wiec okazalo sie ze zazwyczaj w ciagu tych dwoch miesiecy pada moze 2-3 dni a czasem w ogole. Oczywiscie ja musialem trafic na dzien deszczowy i juz to powinno mnie uczulic na to ze tego dnia fortuna nie stoi po mojej stronie ale tez kiedy sie o takim czyms mysli?! Wiec jak wczoraj pisalem... matko, wydaje sie jak tydzien temu... wybralem sie w pozdroz do Santa Cruz. W Lonely Planet kiedys przeczytalem ze najlepiej wybrac sie do miejscowosci Mariscal poniewaz jest to miejsce w ktorym zatrzymuja sie wszystkie autobusy na drodze do Boliwii. Wiec nawet niezrazony otaczajacym mnie deszczem ktory zamienil piaskowe szosy Filadelfii w bagno wybralem sie na terminal autobusowy, a przynajmniej jego imitacje. Kupilem bilet do Mariscal i uzbroilem sie w cierpliowsc bo czekaly mnie 2 godziny czekania jednak w tym czasie nie majac juz baterii do MP3 i zadnej ksiazki zajalem sie czytaniem... instrukcji do aparatu i nie podejrzewalem ze bydle takie zdolne i tyle rzeczy potrafi;) Wiec czas jakos zlecial, usadowilem sie wreszcie w autobusie i tak jak mam to ostatnio w zwyczaju zasnalem momentalnie przekonany ze jestem w drodze do duzego wezla przesiadkowego i obudze sie na terminalu, kupie bilet najlepiej na autobus typu cama czyli ¨lozko¨ i rano nastepnego dnia dojade do Santa Cruz ... o ja naiwny!

Obudzilem sie i od razu troche zaniepokoilem poniewaz bylem jedna z 3 pozostalych osob w autobusie a poza tym nikogo. Wiec sie pytam kierowcy kiedy zajedziemy na terminal, a on na to ze zdziwieniem ¨Jaki terminal?¨. Jak stwierdzil tu nie ma terminalu i jak chce kontynuowac podroz to musze sie isc do biura migracyjnego... ale to juz minelismy pare kilometrow temu i jako szkoda ze nie powiedzialem wczesniej. Bomba! Jednak kierowca stwierdzil ze i tak musi odstawic autobus na specjalne miejsce ktore jest blizej tego biura wiec niech sie z nim zabiore. Tak tez zrobilem i wysiadlem gdy mi powiedzial. Wtedy tez Marsical okazal mi sie w calej swej... beznadziejnosci. Toz to mniejsze niz Filadelfia. Jedna asfaltowa ulica przecinajaca to miasteczko w srodku pustkowia a reszta to drogi przestrasformowane przez deszcz w morze blota. Ale cale szczescie do biura migracyjnego prowadzi ta asfaltowa wiec zaczynam isc... po kilometrze dochodze do przystanku autobusowego gdzie pytam sie dalej o droge a ludzie tam odpowiadaja tylko ¨Jakie biuro migracyjne, tu nic takiego niema!¨. No wtedy bym usiadl i najchetniej sie pochlastal szczegolnie ze mi powiedzieli ze ja to musze isc na terminal autobusowy... ktory wedlug kierowcow autobusu nie istnieje - taka ci zagwozdka;). Ale posluchalem i sie wracam, bo to oczywscie w przeciwnym kierunku. Troche nerwy mi zaczynaja puszczac bo w sumie tak na dobra sprawe jestem w srodku pustkowi, nie wiem jak mam sie stad wydostac, czy w ogole jest tu jakies miejsce do spania. Ale maszeruje bo co innego mi pozostaje. Na drodze spotkalem kierowcow autobusu i mowie im ze ide w kierunku terminalu, a oni mi przyznaja ze jest jakis przystanek w miescie ale ja nic nie zdzialam bez pieczatki z biura migracji, ze tam tez najlepiej czekac na autobus i ze mam sie nie zrazac i isc bo to moze i nawet ponad 2 kilometry. No to ja juz z desperacja w oczach jako ten Jasio Wedrowniczek znowu sie wracam. Mijam przystanek juz nawet nie pytajac o nic i w pewnym momencie zatrzymuje sie kolo mnie zielony pick-up...

... i scena jak w filmie wychodzi trzech gosci - jeden, wiekszy od drugiego kazdy z odznaka na piersi i zaczyna sie pierwsza moje interakcja ze sluzbami porzadkowymi tego dnia. Na poczatku bardzo sympatycznie sobie gawedzimy bo o tym skad przyjezdzam, skad jestem, jak mi sie tu podoba, jakie plany, ale jak zapytali co robilem wczesniej to zgodnie z prawda odpowiedzialem ze mialem praktyke w Kolumbii.... i sie zaczelo. Szybka wymiana spojrzen miedzy trzema panami i szybka decyzja o rewizji mojego plecaka oraz o dokladniejszym przejrzeniu dokumentow zostala podjeta. Pytania zmienily sie na to co robilem w Kolumbii, skad mam pieniedze na taka podroz, czy pale, czy biore narkotyki ... tu sie az usmiechanlem bo czy oni sie spodziewaja ze ktos im powiem ¨tak, koki potrzebuje do zycia bardziej niz powietrza, czy to ma jakis zwiazek?¨?;)... ale tez zaczalem sie troche denrwowac, bo mimo ze wiem ze wszystko ok to nigdy sie nie wie co tacy wymysla. Przekartkowuja kazda ksiazke, wyjmuja rzeczy z workow, swieca latarka, sprawdzaja baterie, no magia! Najwazniejsze ze w sumie goscie byli sympatyczni tylko czuli ten obowiazak sprawdzenia mnie na dzwiek nazwy tego magicznego kraju jakim jest Kolumbia;) W kazdym badz razie po parunastu minutach gdy juz zaczalem sie troche pocic przestali mnie meczyc i zaproponowali ze mnie podwiaza do biura migracji wiec ogolnie plus. Innym pozytywem wyniklym z tej sytuacji jest ze gdy sprawdzali moja szaszetke z National Geografic znalezli tam 70 dolarow o ktorych ja nawet nie wiedzialem ze mam - ktory to juz raz taki numer sobie wywinelem to ciezko zliczyc;) Gorzej ze oswiadczyli mi ze autobus do Santa Cruz jest ale tylko jeden dziennie...a raczej nocnie bo o 2, wiec nie mialem wyboru i czekac.

Po przekowaniu plecaka bo oczywscie zostawili go w calkowitym nieladzie zostawilem go w biurze migracji i wybralem sie do jedynego miejsca w ktorym moglem spedzic te 8 godzin ktore dzielily mnie do autobusu - pobliskiej stacji bezynowej, bo nic innego w okregu 2-3 kilometrow nie bylo! Tam dowiedzialem sie ze o 22 zamykaja ale przynajmniej do tego czasu pogrzalem tam siedzenie i to w towarzystwie bo napatoczyl sie jeden Austryjak jadacy w tym samym kierunku co ja - taki smieszny gosciu ktorego mozna porownac do sepleniacego Jasia Fasoli. Wiec przynajmniej bylo sie do kogo odezwac i czas jakos lecial. Wkrotce stacja zamkneli i zostalo biuro migracyjne ale to byl w sumie otwarty z wszystkich stron budynek poza pomieszczeniami dla straznikow do ktorych oczywiscie wstepu nie mielismy. Wiec zaczelo sie koczowanie i coraz wieksze zmarzniecie no ale co bylo robic. Zmusilem sie zeby zasnac jak dowiedzialem sie ze 2 to jest optymistyczny scenariusz i raczej okolo 4 mamy sie spodziewac autobusow (okazalo sie ze sa 2) co nie musze tlumaczyc bardzo mnie ¨ucieszylo¨. Plus tego byl taki ze wczesniej marzyl mi sie niewiadomo jaki autobus bo pol-snie na plecaku, w spiworze niezdarnie owinietym wokol glowy tak zebym mogl ja oprzec o stol bez bolu, marzylem tylko o jakimkolwiek autobusie gdzie bede mogl sie ulozyc w pozycji siedzac lub zblizonej do lezenia - jak rzeczywistosci obniza oczekiwania;)

Jak autobus przyjechal i mnie obudzili to bylem nieprzytomny ze zmeczenia tak na dobra sprawe, bo slyszalem ich jakbym siedzial w akwarium ale pobieglem co sil by kupic bilet. Zaczelo sie na wpolprzytomne targowanie bo chcieli ode mnie 200 ... co rowna sie tego co placi sie w Asuncion czyli na poczatku trasy - choc od Austryjaka w agencji turystycznej gdzie kupowal bilet wyciagneli nawet 250 - na co ja sie nie zgodzilem i skonczylo sie na 150. Najgorsze ze ja zaplacilem 200 i uwierzylem im ze reszta przyjdzie wkrotce. Klocilem sie o to reszte 5 razy i to jeszcze z pomoca misjonarza metodysty ktoremu pozyczylem dlugopis na granicy i ktory w podzieke postanowil mi pomoc - dobre uczcynki sie zwracaja;) Ale niewazne ile bym nie zaplacil podroz nie byla tego warta. Autobus byl tragiczny i do tego po przekroczeniu granicy Paragwaju skonczyl sie asfalt i zaczal sie ... piasek. Wiec przecinajac boliwijska czesc Chaco mielismy burze piaskowa na zewnatrz i wewnatrz autobusu! Ogolnie mialem podeszwe w gardle i juz coraz bardziej bylem zdolowany tym stanem rzeczy.

Jednak tu na pomoc przyszlo MP3 do ktorego kupilem baterie jeszcze na stacji beznzynowej i moj energetyczny zestaw muzyczny - na prawde posluchanie do pozytywnej muzyki w takim stanie jest niezawodne (szczegolnie ¨Around the World¨ Red Hot Chilli Peppers jest genialne i zawsze poprawia mi humor bo jakos tak zwiazne czesciowo z moja sytuacja!;)). Z muzyka na uszach podziwialem boliwisjkie krajobrazy i nawet nie przejalem sie gdy jakies zelazne cholerstwo wystajace z ktoregos z siedzen przecialo mi noge i spodnie za jednym zamachem. W sumie nawet nie zaskoczylo mnie ze autobus sie zepsul bo patrzac na cala podroz to bylo oczywiste ze wczesniej czy pozniej pewnie staniemy na godzine czy dwie na poboczu. Dobrze ze przynamniej naprawili wszystko bo przynajmniej mialem dobry humor do czasu.

Tego czego sie nie spodziewalem to kontrola policji ktora wyrwala mnie ze snu. Sprawdzili juz wiekszosc autobusu i zmierzali na koniec gdzie siedzialem w sumie tylko ja. Jeden sie krecil wokol, drugi zaczal mnie sprawdzac w znaczeniu ze poprosil o paszport. Jak go wyciegnalem z mojej magicznej szaszetki pod paskiem. On to zauwazyl i zaczal sie dopytywac czy mam tam pieniadze. Ja na wpol swiadomy bo wybity ze snu stwierdzilem ze no oszukiwac go nie bede bo i po co i pozakalem ze mam tam 600,000 guarani czyli 120 dolarow, ale juz wtedy cos poczulem ze jest nie tak bo po co mu wiedziec ze ile mam pieniedzy... ale na takie refleksje bylo juz za pozno. Policzyl i po chwili zastanowienia stwierdzil ze mam za duzo i on konfiskuje 100,000 i powiedzial - jak bezczelnie - zebym uwazal na reszte. Ja wtedy zareagowalem i poprosilem by mi je zwrocil bo to przeciez moje ale wtedy zaczal byc nieprzyjemny i zapytal znaczaco czy mam z tym jakis problem i na tyle glosno ze drugi z policjantow wzrocil na to uwage. Wiec ja sie zamknalem... w sumie nie wiem czy dobrze zrobilem, czy powinienem walczyc o swoje, ale w sumie co ja mialem na nich? Oni mogliby mi bardzo uprzykrzyc zycie ... znaczy tak sobie to tlumacze. W kazdym badz razie co bylo najgorsze to ze pozniej mialem jeszcze 2-3 godziny jazdy i jak to ja zaczalem wszystko analizowac i staczac sie coraz nizej po drabince depresji w czym pomagalo moje ogromne zmeczenie. Ale pozniej stwierdzilem ze ten dzien to kolejne trudne lekcje dla mnie o mnie i o tym jak podrozowac. Na pewno nie moge sobie pozwolic wrocic do starego mechanizmu ktory jest dla mnie tak charakterystyczny gdy z malych potkniec robie nagle tragedie zyciowe i stwierdzam jaki to beznadziejny nie jestem i... sie zaczyna;) Cale szczescie jakos te podroz troche mnie uczy innego podejscia i mimo oczywistej irytacji z calej sytuacji stwierdzilem ze nie dam sie zlamac:D W sumie to tylko pieniadze - i tym razem naprawde tak mysle bo tez mogl wziasc wszystko a tak te 20 dolarow to nie byla fortuna cale szczescie! Nawet stwierdzilem ze wracam do pomyslu zeby dzis zjesc cos porzadnego w restauracji bo tak planowalem przed kradzieza, bo w koncu ten ch** (musze choc raz przeklnac bo nie oszukujmy sie wyklenelem go od gorszych zaraz po facie;)) nie bedzie wplywal na moje plany!

Tak wiec jestem w Santa Cruz - bardzo mile miasto, zorganizowane, dosc czyste - prawie jak nie w Boliwii i jutro mam akcje ¨Brand New Day¨ zeby wrocic na dobre tory i zorganizowac sie przed dalsza droga do Rurrenbaque! Haslo na dzis to moze tak lubiane przeze mnie ¨You win some, you lose some...¨;)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
sparrow
Marek Wrobel
zwiedził 5% świata (10 państw)
Zasoby: 59 wpisów59 6 komentarzy6 308 zdjęć308 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
22.06.2009 - 09.12.2009